Historycy to zwykle miłośnicy teorii, co nie znaczy, że
praktyka jest im zupełnie obca. To prawda – nie mamy wehikułu czasu i w praktyce
nigdy się nie przekonamy, czy Kleopatra naprawdę miała tak wielki nos, jak
wzmiankują o tym źródła. Możemy jednak przetestować niektóre zjawiska i
sprawdzić, czy ich występowanie w przeszłości było możliwe. Autor tego tekstu
postanowił zabawić się właśnie w takiego praktyka.
Na warsztat wziąłem berserksgangr,
czyli „szał berserków”. Eksperyment wykonałem 28 kwietnia 2013 roku, startując
w Cracovia Maraton.
Na pole bitwy (start maratonu) pojawiłem się pół godziny
przed czasem. Jak na berserka przystało, lekceważąc chłód (ok. 12 stopni),
zrzuciłem z siebie zbędne ubrania, choć klatę zasłoniłem cienkim bezrękawnikiem
(berserkowie powinni walczyć bez koszuli, ale musiałem gdzieś
przypiąć numer startowy). Potem rozpocząłem przedbitewne rytuały berserków: szalone tańce (podskoki na rozgrzewkę), okrzyki (by wyzwolić adrenalinę),
gryzienie tarczy (no dobra – zadowoliłem się bananem) i zadawanie sobie bólu
(żona kopnęła mnie na szczęście).
Kiedy przygotowałem się do walki, potruchtałem w
kierunku mojej armii, która ustawiona już była w szyku bojowym. Szaleni
wojownicy powinni walczyć w pierwszym szeregu, ale ten zajęty był przez
rębaczy zwanych w źródłach blaberserkami (czyli dosł. czarnymi berserkami).
Ustawiłem się więc w połowie stawki, by zaatakować w decydującym momencie
bitwy.
Sygnał do ataku dał wódz, który rzucił wysoko włócznię,
ofiarując poległych Odynowi. A może był to wystrzał z armaty bractwa kurkowego
i niewypowiedziana obietnica, że tymi, którzy zasłabną, zajmie się polska
służba zdrowia? Dokładnie nie pamiętam J bo byłem skoncentrowany na walce.
Ruszyliśmy, najpierw truchtem, by potem oddać się szaleńczemu biegowi. Kobiety
wojowników zachęcały nas do walki okrzykami i pilnowały, by nikt nie okrył się
hańbą tchórzostwa. Nie chciały może mordować uciekinierów, jak żony Cymbrów w
bitwie pod Vercellae (101 r. p.n.e.), ale każdy z nas czuł, że lepiej nie
pokazywać się w domu pokonanym.
Pierwszych wrogów (kilometry) wykończyłem bez większego
wysiłku. Nie minęły dwie godziny, jak dwudziestu jeden przeciwników leżało u
mych stóp. Dalej było już trudniej. Z każdym uciętym łbem, moje ciało słabło (spadek
cukru) i zbliżał się moment przywołania berserksgangr. Stało się to po
trzydziestym drugim poległym wojowniku. Zjadłem muchomorka (tzn. żel energetyczny),
a Göllnir (jedno z imion Odyna, opiekuna berserków, oznaczające Bitewny Krzyk) krzyknął
mi do ucha i zesłał swój święty szał. Ból w mięśniach ustąpił i wstąpiły we
mnie nowe siły. Pognałem co tchu, mijając nierozważnych wojowników, którzy zbyt
wcześnie przywołali swój szał.
Pokonanie ostatnich przeciwników pamiętam jak przez mgłę.
Przed sobą widziałem tylko największego drenga (herosa) – a imię jego było Czterdzieści
i Dwa. Przebijałem się do niego przez zaciekłą obronę wrogów i w końcu go dopadłem. Szaleńczym sprintem przebiegłem po jego ciele i minąłem linię
mety.
Bitwa trwała cztery godziny i czternaście minut. Kiedy się
zatrzymałem, a gwar bitewny ucichł, dogoniło mnie zmęczenie i poczułem się
słaby. Myślę, że umarłem i dostałem się do Walhalli (raju poległych, zwanego
też strefą dla zawodników), gdyż jedna z walkirii wręczyła mi złotą obręcz na
znak zwycięstwa (tzn. medal), a inna polała piwa do rogu (naprawdę było piwo,
ale w butelkach). Kolejne disy wzięły mnie w swoje objęcia i dotykiem
przekazały uwielbienie dla mego ciała (na masażu byłem J). Potem rozpoczęła się uczta,
na której podawali przednie mięsiwa i wspaniałe polewki (żurek z boczkiem i
chlebem). Reszty dnia nie bardzo pamiętam, gdyż piwo i zmęczenie sprawiło, że
stałem się bezbronny jak dziecko i zasnąłem. Zupełnie jak Kweldulf z Sagi o
Egilu: „Kiedy szał przemienienia przeszedł, doznał uczucia zmęczenia po walce,
w której sam przewodził, i był do tego
stopnia wyczerpany, że położył się do łoża.” Dopiero o poranku dnia następnego poczułem
potworny ból i zauważyłem, że ledwo mogę się ruszać.