O pieśniarzu Ainarze nam opowiedz, ty, który kraczesz na wysokości.
Zwą smakoszem strof poetę, który pija miód poezji. Zwą wężowym językiem woja, który wrogów kaleczy wersami.
Wiosna roku 959 zastaje Skalda w dobrym zdrowiu. Gorzej z reputacją pieśniarza, nadszarpniętą przez knowania jego córki. Ainar traci pozycję na dworze w Konstantynopolu, ale czas umila sobie w ramionach ukochanej. Tymczasem arabscy piraci coraz mocniej zagrażają bizantyjskim wybrzeżom, w pałacach greckiego imperium planuje się kolejne kampanie wojenne, a dwór basileusów wypełnia sieć spisków. Gdy tajemniczy skrytobójca podaje truciznę samemu cesarzowi, poeta zostaje zmuszony do następnej wyprawy. Ma zdobyć złoto Krety i zrobić porządek w gronie własnej rodziny. Kolejna odsłona awanturniczego cyklu o wikingach, w którym autor rzetelnie odmalowuje obraz Europy z połowy X wieku i wzbogaca go światem pogańskich wierzeń.
Taki film oglądałem:
Czarownica. Bajka ludowa z Nowej Anglii (2015, reż. R. Eggers). Jest to
opowieść o rodzinie wielodzietnej (pięcioro dzieci), protestanckiej (w wydaniu
purytańskim) i biednej, bo przez los pokrzywdzonej. Krewka głowa rodziny
pokłóciła się w sprawach teologicznych z szefami swojej gminy wyznaniowej i
postanowiła, że ma dość, dziękuje, i z całą rodziną przeprowadza się do głuszy.
Na miejsce swojej banicji rodzina wybrała dziewiczy region Nowej Anglii, która
w owym czasie, czyli w XVII wieku, nie należała do krain bezpiecznych. Całkiem
była jednak urocza, więc szanse na godne życie rodzina miała, bo i poza ciężką
pracą i kawałkiem chleba niewiele te purytańskie duszyczki potrzebowały do
szczęścia. No ale była jeszcze wiedźma, która mieszkała w okolicy i postanowiła
wystawić na próbę tak wiarę jak i bezpieczeństwo całej rodziny. Bez wdawania
się w szczegóły, które mogłyby popsuć widzowi cieszenie się z cierpienia innych,
nadmienię tylko, że jędza nie postępuje tak jak fikcyjne czarownice z filmów
grozy. Scenariusz filmu jest oparty na rzeczywistych aktach z procesów o czary
i wedle zapewnień twórców starucha zachowuje się dokładnie tak, jak historyczne
wiedźmy z XVII wieku. I wychodzi to świetnie!
Film Eggersa przeszedł
bez większego echa, a szkoda, bo jest to twór wielce pożyteczny i na swój
sposób popularyzujący ten skrawek amerykańskiej historii. Zrywa też ze stereotypem,
że wiedźmy to tylko nieszczęśliwe kobiety prześladowane za swoją wiedzę
(zielarskie umiejętności) emancypację (bo były samotnymi pannami radzącymi
sobie w lesie) i miłość do zwierząt (któż bardziej umiłował koty, koguty i
kozły w kolorze czarnym?) przez ciemny Kościół i krwiożerczą inkwizycję. To
prawda, że czasem oskarżano o uprawianie czarów całkiem niewinne osoby, ale
rzadko takie kobiety kończyły na stosie wyłącznie z tego powodu. W ogóle myli
się ten, komu palenie czarownic kojarzy się ze średniowieczem. Pierwsze procesy
o czary, czy o wilkołactwo (wilkołak to wedle ówczesnych przekonań czarownik)
pojawiły się co prawda u schyłku „wieków ciemnych”, ale ich wysyp nastąpił
dopiero w oświeconych wiekach nowożytnych, zwłaszcza w XVI, XVII i XVIII
stuleciu. I o wiele więcej stosów płonęło w krajach protestanckich, niż katolickich.
Ktoś powie – i co z tego, przecież karanie kogoś z powodu domniemanych czarów,
to ciemnogród, wstyd i wiocha. Inny wskaże, że nie ma czegoś takiego jak magia,
a diabelskie rytuały to „niewinna” zabawa w młodego buntownika. Warto sobie jednak
uświadomić, że czarownice zwykle nie były skazywane za same gusła, ale za
zbrodnie, które popełniały pod wpływem podszeptów Złego. Z zachowanych akt sądowych
i moralizatorskich broszur, które opisywały życie straconego wilkołaka lub
wiedźmy, dowiadujemy się o przewinieniach, jakie stały się przyczyną ich kaźni.
Poza oskarżeniami o konszachty z diabłem, stosowanie maści do latania, czy
używania pasów do przemiany w wilka, pojawiają się zarzuty o przewinienia
cielesne, od błahych uwiedzeń mnichów i żonatych, po odrażającą pedofilię. Do
najcięższych zbrodni należały morderstwa, także te na dzieciach i ze
szczególnym okrucieństwem, a przede wszystkim kanibalizm (o to zwłaszcza
oskarżano wilkołaków). Całą sytuację można nawet odwrócić – jeśli ktoś był
kanibalem i mordował w sposób okrutny, jak seryjny morderca, to z automatu mógł
zostać oskarżony o stosowanie czarów i konszachty z diabłem. Ludziom nie
mieściło się bowiem w głowie, że za takie zbrodnie mogła odpowiadać ludzka natura.
W owym czasie diabeł czyhał na zlęknionych protestantów w każdym ciemnym koncie
i jakkolwiek to zabrzmi – pomagał im racjonalizować sobie świat. Działanie
upadłego anioła wyjaśniało istnienie zła na świecie, a postępowanie jego
oddanych sług – czarownic i czarowników – pomagało zrozumieć naturę
najcięższych zbrodni, których nie potrafi pojąć żaden zdrowy umysł.
Historia stosów nie
jest więc prosta, a film Eggersa pozwala spojrzeć na to zagadnienie z innej,
dzisiaj mniej popularnej strony. Że oprócz niewinnych kobiet, które stały się
ofiarą strachu i religijnych zabobonów lokalnej społeczności, żyły i takie
wiedźmy, że i dzisiejszy widz chętnie podłożyłby ogień pod ich stos. W końcu
kto nie lubi pieczonych kiełbasek?
Jeśli kogoś zainteresował temat polecam mój artykuł “Wilkołak na stosie”, który jakiś czas temu opublikował magazyn Wiedza i Życie:
Ainar Skald powraca i zaprasza Was w podróż do średniowiecznego Bizancjum.
PRZYGODY, WALKA, MAGIA I SPORA DAWKA HUMORU!
Walka jak poezja, miłość jak klątwa, pieśń jak złoto, magia jak religia, a śmierć to zbawienie…
Powiadają, że ciągnie za nim stado kruków żerujących na truchłach jego wrogów.
Mówią, że jest biegły w strof składaniu, gdyż z łatwością przekuwa słowa w wersy na kowadle swego języka.
Prawią, że język ma rozdwojony niczym u węża, bo z jego ust zarówno mądrość wypływa, jak i słowa o zdradzie i podstępie.
Opowiadają, że tworzyć potrafi jeno słowem, bo czynami sprowadza wyłącznie pożogę i śmierć.
Wyjęty spod prawa na Północy i znienawidzony na Wschodzie Ainar Skald rusza na kolejną wyprawę. Postanawia, że tym razem naprawdę coś zbuduje – został przecież konungiem. Wprawdzie na razie tylko morskim i bez ziemi, za to dysponującym flotą i bitną armią. Dzioby okrętów skierował ku Miklagardowi, najbogatszemu miastu na świecie. Bogate łupy zawsze się przydają przy budowie królestwa, ale do Bizancjum ciągnie go coś więcej. Wiadomość od tajemniczej kobiety z przeszłości, która nawiedza go we śnie i przypomina o starych występkach.
ISBN 978-83-65310-54-5 Wymiary 140 x 205 mm Okładka miękka Cena detaliczna 34,90 zł Wydanie pierwsze Wydawca Wydawnictwo ERICA
Łukasz Malinowski - rocznik 1983. W 2010 roku obronił na UJ doktorat z historii. Specjalizuje się w historii średniowiecznej Skandynawii. Literacko zadebiutował powieścią „Skald. Karmiciel kruków”, która rozpoczęła cykl: „Skald. Kowal słów. (tom I i II)”. Autor książki „Berserkir i ulfhednar w historii, mitach i legendach” oraz przekładu „Sagi o Viga-Glumie”. Przygotowuje do druku monografię „Heros i łotr. Pogański wojownik w średniowiecznej literaturze Islandii”. Publikował w Wiedzy i Życie, Focusie Historia, Mówią Wieki i Nowej Fantastyce. Obecnie pisze artykuły popularnonaukowe dla Wirtualnej Polski. W 2016 roku nominowany przez redakcję Nowej Fantastyki do nagrody „Reflektor”.
Miło mi poinformować, że niebawem do księgarń trafi nowa odsłona przygód o Ainarza Skaldzie.
Tak prezentuje się opis z okładki:
”Powiadają, że ciągnie za nim stado kruków żerujących na truchłach jego wrogów. Mówią, że jest biegły w strof składaniu, gdyż z łatwością przekuwa słowa w wersy na kowadle swego języka. Prawią, że język ma rozdwojony niczym u węża, bo z jego ust zarówno mądrość wypływa, jak i słowa o zdradzie i podstępie. Opowiadają, że tworzyć potrafi jeno słowem, bo czynami sprowadza wyłącznie pożogę i śmierć.”
“Wyjęty spod prawa na Północy i znienawidzony na Wschodzie Ainar Skald rusza na kolejną wyprawę. Postanawia, że tym razem naprawdę coś zbuduje – został przecież konungiem. Wprawdzie na razie tylko morskim i bez ziemi, za to dysponującym flotą i bitną armią. Dzioby okrętów skierował ku Miklagardowi, najbogatszemu miastu na świecie. Bogate łupy zawsze się przydają przy budowie królestwa, ale do Bizancjum ciągnie go coś więcej. Wiadomość od tajemniczej kobiety z przeszłości, która nawiedza go we śnie i przypomina o starych występkach.”
Miło mi ogłosić, że zostałem nominowany do nagrody miesięcznika Nowa Fantastyka w kategorii “Reflektor - dla talentów pisarskich, które jeszcze nie porwały tłumów, ale wkrótce to zrobią.”
Z okazji premiery nowego sezonu "Wikingów", dla wp.pl piszę jak to było naprawdę z tym Ragnarem Lodbrokiem:
"Wikingowie handlowali, odkrywali, łupili i wojowali. Cenili odwagę, lojalność i waleczność, a mężowie, którzy dowiedli swojego honoru i zdobyli wojenną sławę, wedle ówczesnych wierzeń po śmierci od miecza trafiali na ucztę do Walhalli oraz do opowieści swoich pobratymców. Poświęcone im sagi krążyły po Skandynawii, ich czyny obrastały legendami, a oni sami stawali się dla potomnych niedoścignionymi wzorami idealnych wojowników. Jednym z takich herosów był Ragnar Lodbrok, który dziś, około 1200 lat po swoim urodzeniu, podbija popkulturę.
O historycznym Ragnarze nie wiemy zbyt wiele. Wedle źródeł frankijskich, skandynawski wódz o imieniu Reginheri (albo Regneri, Reginerus, Ragenarius) wadził się z samym cesarzem Karolem II Łysym (żył w latach 823-877), a w roku 845 złupił Paryż i wkrótce po tym zmarł, ukarany za swoje bezbożne czyny. Badacze łączą go z niejakim Reghnallem, który w 831 roku odwiedził Irlandię w celach poznawczych, z toporem w dłoni i doszukują się jego związku (pokrewieństwa?) z duńskim królem Horicusem I (zm. 854 r.). Kronikarze z XI wieku donoszą natomiast o niejakim Lodbrocu (Wilhelm z Jumieges) lub Lodparchim (Adam z Bremy), który był ojcem Björna i Ivara, wikińskich wodzów, znanych z wypraw łupieskich na Anglię, organizowanych w drugiej połowie IX wieku. Brak jednak pewności, czy mamy do czynienia z jednym wojownikiem o imieniu Ragnar Lodbrok, czy też z dwoma historycznymi postaciami (Reginheri i Lodbroc), które w jedną osobę połączyła dopiero późniejsza, dwunastowieczna tradycja, za sprawą Ariego Thorgilssona (zm. 1148; autor "Íslendingabók", gdzie po raz pierwszy złączono imię Ragnara z przydomkiem Lodbrok). "
Uprzejmie donosi się, że w lutowej Nowej Fantastyce opublikowano opowiadanie młodego, krakowskiego pisarza - Łukasza Malinowskiego. Tekst nosi tytuł "Pan Powieszonych" i jest historią pewnego wikińskiego powroźnika, który lubił wieszać ludzi. Oddajmy teraz teraz głos redaktorowi Michałowi Cetnarowskiemu: "To intrygujące, nietypowe fantasy, pisane na głębokim zanurzeniu w realiach historycznych i poza najczęstszymi stereotypami fantasy potolkienowskiej."