czwartek, 29 grudnia 2016

Pieczone kiełbaski

Taki film oglądałem: Czarownica. Bajka ludowa z Nowej Anglii (2015, reż. R. Eggers). Jest to opowieść o rodzinie wielodzietnej (pięcioro dzieci), protestanckiej (w wydaniu purytańskim) i biednej, bo przez los pokrzywdzonej. Krewka głowa rodziny pokłóciła się w sprawach teologicznych z szefami swojej gminy wyznaniowej i postanowiła, że ma dość, dziękuje, i z całą rodziną przeprowadza się do głuszy. Na miejsce swojej banicji rodzina wybrała dziewiczy region Nowej Anglii, która w owym czasie, czyli w XVII wieku, nie należała do krain bezpiecznych. Całkiem była jednak urocza, więc szanse na godne życie rodzina miała, bo i poza ciężką pracą i kawałkiem chleba niewiele te purytańskie duszyczki potrzebowały do szczęścia. No ale była jeszcze wiedźma, która mieszkała w okolicy i postanowiła wystawić na próbę tak wiarę jak i bezpieczeństwo całej rodziny. Bez wdawania się w szczegóły, które mogłyby popsuć widzowi cieszenie się z cierpienia innych, nadmienię tylko, że jędza nie postępuje tak jak fikcyjne czarownice z filmów grozy. Scenariusz filmu jest oparty na rzeczywistych aktach z procesów o czary i wedle zapewnień twórców starucha zachowuje się dokładnie tak, jak historyczne wiedźmy z XVII wieku. I wychodzi to świetnie!


Film Eggersa przeszedł bez większego echa, a szkoda, bo jest to twór wielce pożyteczny i na swój sposób popularyzujący ten skrawek amerykańskiej historii. Zrywa też ze stereotypem, że wiedźmy to tylko nieszczęśliwe kobiety prześladowane za swoją wiedzę (zielarskie umiejętności) emancypację (bo były samotnymi pannami radzącymi sobie w lesie) i miłość do zwierząt (któż bardziej umiłował koty, koguty i kozły w kolorze czarnym?) przez ciemny Kościół i krwiożerczą inkwizycję. To prawda, że czasem oskarżano o uprawianie czarów całkiem niewinne osoby, ale rzadko takie kobiety kończyły na stosie wyłącznie z tego powodu. W ogóle myli się ten, komu palenie czarownic kojarzy się ze średniowieczem. Pierwsze procesy o czary, czy o wilkołactwo (wilkołak to wedle ówczesnych przekonań czarownik) pojawiły się co prawda u schyłku „wieków ciemnych”, ale ich wysyp nastąpił dopiero w oświeconych wiekach nowożytnych, zwłaszcza w XVI, XVII i XVIII stuleciu. I o wiele więcej stosów płonęło w krajach protestanckich, niż katolickich. Ktoś powie – i co z tego, przecież karanie kogoś z powodu domniemanych czarów, to ciemnogród, wstyd i wiocha. Inny wskaże, że nie ma czegoś takiego jak magia, a diabelskie rytuały to „niewinna” zabawa w młodego buntownika. Warto sobie jednak uświadomić, że czarownice zwykle nie były skazywane za same gusła, ale za zbrodnie, które popełniały pod wpływem podszeptów Złego. Z zachowanych akt sądowych i moralizatorskich broszur, które opisywały życie straconego wilkołaka lub wiedźmy, dowiadujemy się o przewinieniach, jakie stały się przyczyną ich kaźni. Poza oskarżeniami o konszachty z diabłem, stosowanie maści do latania, czy używania pasów do przemiany w wilka, pojawiają się zarzuty o przewinienia cielesne, od błahych uwiedzeń mnichów i żonatych, po odrażającą pedofilię. Do najcięższych zbrodni należały morderstwa, także te na dzieciach i ze szczególnym okrucieństwem, a przede wszystkim kanibalizm (o to zwłaszcza oskarżano wilkołaków). Całą sytuację można nawet odwrócić – jeśli ktoś był kanibalem i mordował w sposób okrutny, jak seryjny morderca, to z automatu mógł zostać oskarżony o stosowanie czarów i konszachty z diabłem. Ludziom nie mieściło się bowiem w głowie, że za takie zbrodnie mogła odpowiadać ludzka natura. W owym czasie diabeł czyhał na zlęknionych protestantów w każdym ciemnym koncie i jakkolwiek to zabrzmi – pomagał im racjonalizować sobie świat. Działanie upadłego anioła wyjaśniało istnienie zła na świecie, a postępowanie jego oddanych sług – czarownic i czarowników – pomagało zrozumieć naturę najcięższych zbrodni, których nie potrafi pojąć żaden zdrowy umysł.




Historia stosów nie jest więc prosta, a film Eggersa pozwala spojrzeć na to zagadnienie z innej, dzisiaj mniej popularnej strony. Że oprócz niewinnych kobiet, które stały się ofiarą strachu i religijnych zabobonów lokalnej społeczności, żyły i takie wiedźmy, że i dzisiejszy widz chętnie podłożyłby ogień pod ich stos. W końcu kto nie lubi pieczonych kiełbasek?

Jeśli kogoś zainteresował temat polecam mój artykuł “Wilkołak na stosie”, który jakiś czas temu opublikował magazyn Wiedza i Życie:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz